Londyn jest najwspanialszym miastem na świecie
W 1942 roku Olaf Hambro, bankier handlowy z Old Etonian, jadł samotnie ostrygi w barze Wiltons przy Jermyn Street, kiedy kościół na drugim końcu ulicy został bezpośrednio trafiony bombą Luftwaffebomb, zabijając wszystkich w środku. Dla pani Bessie Leal, która była właścicielką Wiltons przez 12 lat, w tym w najciemniejszych dniach Blitzu, była to ostatnia kropla.
Pani Leal złożyła swój ręcznik do herbaty i fartuch, ogłaszając, że natychmiast zamyka Wiltons. Przy barze Olaf Hambro dokończył ostrygi i poprosił o rachunek, żądając, aby do sumy doliczyć koszt zakupu restauracji.
Olaf Hambro zmarł w 1961 roku, ale do dziś rodzina Hambro jest właścicielem Wiltons, najlepszej restauracji serwującej owoce morza i dziczyznę w Londynie – czyli na całym świecie. Jeśli chodzi o panią Bessie Leal, jej losy po sprzedaży Wiltons giną w odmętach historii. Ale historia o tym, jak Wiltons zmienił właściciela w 1942 roku, doskonale ilustruje chwałę i grozę Londynu. Dla jednych miasto jest miejscem niebezpiecznym, trudnym, ostatecznie nie wartym wysiłku, podczas gdy dla innych Londyn to szansa, ekscytacja – życie samo w sobie. Tak, będą bomby. Londyńczycy mają kogoś, kto próbuje ich zabić od ponad 100 lat – najpierw Luftwaffe, potem IRA, a teraz islamscy terroryści. Ale życie w Londynie toczy się dalej.
I w końcu Londyn stawia każdego człowieka przed tym samym wyborem. Czy Londyn sprawia, że chcesz złożyć swój ręcznik do herbaty i fartuch i uciec na przedmieścia? Czy też zamierzasz dokończyć ostrygi, gdy wybuchną bomby i poprosić o umieszczenie restauracji na rachunku?
Wielu się wycofuje. „Żale są tak znajome, jak starzy przyjaciele” – westchnął Janan Ganesh w Financial Times. „Ceny domów, nierówności, zagraniczni miliarderzy o zbywalnej cnocie, utowarowienie zapyziałych dzielnic, spustoszenie panoramy miasta, wszystko, co ma związek z bankowością”. Nie był przychylny londyńskim wyjeżdżającym, wyśmiewając dziennikarzy, którzy pisali udręczone eseje o stawaniu się londyńskimi wygnańcami. „Writers chronicle ich udręczonych decyzji, aby opuścić stolicę, jak gdyby spektakl w średnim wieku rodziców porzucających wielkie miasto jest scintillatingly novel.”
A jednak czuje się, że jest subtelna różnica do 21-wiecznej ucieczki z Londynu. To już nie jest po prostu wyczerpujące tempo życia, które zmusza niektórych do rzucenia ręcznika. Jest to okrutna zasada, że aby żyć w Londynie teraz, musisz być przygotowany do konkurowania z resztą planety. Bo świat przyjechał do Londynu. Wydaje się, że każdy chce tu teraz mieszkać, od rosyjskich oligarchów po rumuńskich Cyganów. Śpią pod gołym niebem w Hyde Parku i budują pałace na Hyde Park Corner. Kiedy londyńczycy przylatują do domu na Heathrow, przechodzimy przez dokładnie ten sam kanał imigracyjny, co obywatele 27 innych państw UE. A UE to dopiero początek. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat na londyńskich ulicach można usłyszeć język chiński – nie hongkoński kantoński z Chinatown, ale prawdziwy, kontynentalny Putonghua.
Przyjeżdżają do Londynu z wielu powodów – z powodu kwitnącej gospodarki czarnorynkowej, z powodu świetnych szkół prywatnych, ponieważ londyńskie nieruchomości są rezerwową stolicą świata i dlatego, że mówimy po angielsku.
Największe pojedyncze rozszerzenie Unii Europejskiej nastąpiło 1 maja 2004 roku, kiedy do UE przystąpiło dziesięć nowych narodów, w większości z Europy Wschodniej. Tylko kilka państw członkowskich pozwoliło nowym obywatelom UE na natychmiastowe podjęcie pracy bez ograniczeń, a Wielka Brytania była jednym z nich.
Ale ci ambitni, ciężko pracujący młodzi wschodnioeuropejczycy nie byli zainteresowani przeprowadzką do Luton czy Liverpoolu. W największej fali migracji w historii naszego narodu, większość z nich przybyła do Londynu.
Pod względem liczby ludności, Londyn jest powszechnie uważany za szóste co do wielkości miasto francuskie (270 000) i drugie co do wielkości miasto węgierskie (200 000). Polaków jest 150 000, a po dekadzie od wielkiego unijnego bum, wielu z nich się tu wychowało. Liczby te są w nieskończoność kwestionowane, bo tak naprawdę nikt tego nie wie. Liczby są zbyt wielkie, aby je policzyć, ruch imigracyjny zbyt epicki, magnetyczny powab Londynu zbyt silny, aby go określić.
Ale jeśli zamierzasz mieszkać w Londynie, musisz zmierzyć się ze światem. Musisz konkurować – i nie ma znaczenia, czy jesteś samozatrudnionym milionerem, czy kierowcą samochodu dostawczego. Długotrwali londyńczycy, którzy ciężko pracują, muszą teraz stawić czoła nowym przybyszom, którzy pracują siedem dni w tygodniu. Londyńczycy, którzy latają pierwszą klasą, nagle rywalizują – o domy, o miejsca w szkołach, o stoliki w restauracjach – z ludźmi, którzy latają prywatnymi samolotami. W tym nowym Londynie zawsze znajdzie się ktoś bogatszy od ciebie, zawsze znajdzie się ktoś, kto jest gotów pracować ciężej niż ty, zawsze znajdzie się ktoś, kto chce tego o wiele bardziej niż ty. Przynajmniej tak czuje się dziś Londyn.
Jak niekwestionowana stolica świata.
Ten nowy Londyn nie jest dla wszystkich. W FT, Ganesh zauważył, że konserwatywna prawica i liberalna lewica połączyły siły w swojej nienawiści do nowoczesnego Londynu. „Obie strony widzą miasto jako scenę dla nieskrępowanego indywidualizmu” – napisał. „Kiedy konserwatysta blednie na widok masowej migracji, a socjaldemokrata rzyga na widok zamkniętych w kokonach megabogatych, obaj przyjmują na siebie odmiany wolności osobistej. Nie ma nic dziwnego ani wstydliwego w tym, że niektórzy odpadają – szybkie zmiany społeczne nie są dla wszystkich żołądków.”
W „Guardianie” Rafael Behr napisał list pożegnalny do Londynu, pełen gorzkiego żalu. „Wielkość Londynu jest transcendentna”, napisał Behr, który był związany z Brighton. „Jako rywala widzi tylko Nowy Jork, a Paryż szanuje jako weterana gry, który lata świetności ma już za sobą”. Ale w końcu – jak w przypadku wszystkich londyńskich rozmów – podpis Behra powrócił do wielkiego tematu miasta. Gdzie mamy mieszkać? To jest wielki londyński dylemat. „Ultra-affluence przynosi swój własny, osobliwy rodzaj dyslokacji, wyczuwalny w takich miejscach jak Chelsea i St John’s Wood, które zawsze były zamożne, ale kiedyś czuły się pewniej wplecione w tkankę tego miejsca” – dodał. „Pozłacana klasa jest teraz bardziej posegregowana, spoglądając zza przyciemnianych szyb i bram z kodami bezpieczeństwa.”
To, co najbardziej zmieniło się w Londynie pod koniec ubiegłego wieku i na początku obecnego, to ceny nieruchomości, które przebiły się przez warstwę ozonową. Napływ bogatych i super-bogatych spowodował efekt domina w każdym zakątku miasta. Popyt na domy w Londynie apokaliptycznie przewyższa podaż. Przeciętny londyński dom kosztował 493 026 funtów latem 2015 roku, a agent nieruchomości Savills przewiduje, że ceny w centrum Londynu wzrosną o 26 procent do końca 2017 roku. Jeśli nie udało Ci się wejść na londyńską drabinę nieruchomości w XX wieku, to mądre pieniądze mówią, że nigdy tego nie zrobisz.
Musisz albo wynająć, albo przenieść się do Hove.
Zoopla donosi, że w Londynie jest teraz prawie 250 000 milionerów nieruchomości. Istnieje 13 ulic w Londynie z domami wartymi średnio 10 milionów funtów lub więcej. Jedna z nich, Frognal Way, NW3, znajduje się dwie ulice od mojego domu, a przerażające jest to, że nie wygląda na wiele.
W Capital, jego rozległej powieści o Londynie, John Lanchester zasugerował, że gwałtownie rosnące ceny nieruchomości sprawiają, że londyńskie domy czują się tak, jakby miały własne życie. „Domy były teraz jak ludzie, i bogaci ludzie w tym, imperialni, z potrzebami własnych, że nie wstydzili się mieć obsługiwane,” napisał. „Ponieważ domy stały się droższe, to było tak, jakby ożyły i miały własne życzenia i potrzeby. Furgonetki z Berry Bros & Rudd przyniósł wino; były dwa lub trzy różne furgonetki pies-walkers; były kwiaciarnie, paczki Amazon, trenerzy personalni, sprzątaczki, hydraulicy, nauczyciele jogi, i przez cały dzień, wszystkie z nich idąc do domów jak petenci, a następnie połknięty przez nich….”
Ten nowy Londyn – pełen skromnych domów wartych 1 mln funtów lub więcej – jest zupełnie inny od Londynu, który wielu z nas pamięta z czasów młodości, starego, brudnego Londynu kawalerek, squatów, udziałów w mieszkaniach – Londynu, w którym zawsze było gdzie mieszkać. Tamten Londyn odszedł na zawsze. Teraz ci, którzy posiadają londyńskie nieruchomości, nie mówią o wyprowadzce. Mówią o spieniężeniu swoich żetonów.
Lanchester napisał: „Posiadanie domu na Pepys Road było jak udział w kasynie, w którym miałeś gwarancję wygranej. Jeśli już tam mieszkałeś, byłeś bogaty. Jeśli chciałeś się tam przeprowadzić, musiałeś być bogaty.”
To wszystko było prawdą – ale sprawia, że Londyn brzmi jak prywatny plac zabaw zagranicznych milionerów, a nie jak tętniąca życiem metropolia, w której żyje dziewięć milionów dusz. I nie wszyscy nowi przybysze byli cynicznymi „carpetbaggers”, którzy po prostu widzieli nieruchomości w Londynie jako najlepszą inwestycję na świecie. Coś się stało z tych bogatych Rosjan i Chińczyków, którzy przybyli do Londynu, a także do młodych Polaków, Węgrów, Francuzów i Włochów.
Many zakochał się w Londynie. A jest co kochać.
Jednego jesiennego ranka, wcześnie na biznesowe śniadanie w hotelu Ham Yard, zszedłem z Piccadilly na dziedziniec Akademii Królewskiej i wkroczyłem w halucynogenne doświadczenie, bajkowy las monumentalnych martwych drzew. Była to instalacja autorstwa Ai Weiwei, ale czuło się tu magię – tę dziwną londyńską magię, która podkrada się do ciebie w nieoczekiwanych momentach, magię, która może cię zaskoczyć w ciągu dnia pracy. „Early rain and the pavement’s glistening”, śpiewał Noël Coward, „all Park Lane in a shimmering gown.”
You don’t get that in Brighton.
To jest to, co trzyma moje serce przy Londynie – chwile magii i tajemnicy, nieprzemijający romantyzm tego miejsca. Dla mnie jest to mglisty poranek na Hampstead Heath, potrójne espresso w Bar Italia, szycie dwóch garniturów na Savile Row i budynki Nash, które otaczają Regent’s Park, białe jak śnieg w niebie. I, tak, to Dover sole i wytrawne Chablis w Wiltons, wciąż należące do potomków człowieka, który poprosił o umieszczenie restauracji na swoim rachunku. A mój Londyn to rozgwieżdżona Tamiza i dwie gigantyczne armaty, które stoją na straży przed Imperial War Museum, i cmentarz Highgate i nasza ciągle zmieniająca się linia horyzontu, przebijająca się teraz przez oszałamiający Shard.
Wszystko, co mówią o Londynie, jest prawdą. Aby tu mieszkać, musisz przyjmować wszystkich przybyszów. To, co kiedyś śpiewano o Nowym Jorku, dziś jest bardziej prawdziwe w odniesieniu do Londynu – jeśli możesz zrobić to tutaj, możesz zrobić to wszędzie.
Ale rozsyp moje prochy na Hampstead Heath. Niech mój pył wieje przez te zielone pola na zawsze, niech będzie niesiony przez wiatr od stawów kąpielowych do Kenwood House do Parliament Hill. To zajmie wszystko, co masz, to miasto, tę stolicę świata, to centrum wszechświata, ale Londyn będzie tego wart.
Kochaj go lub opuść.
Oryginalnie opublikowane w styczniu 2016 roku. Śledź Tony’ego Parsonsa na Twitterze: @TonyParsonsUK